W przestrzeni wokółsłonecznej znajduje się wiele drobnych ciał. Część z nich ma postać luźnych aglomeratów, złożonych z lodu a to wodnego, a to metanowego, a to zestalonego amoniaku. W bryłkach lodu tkwią okruchy skalne o wielkości od pyłku aż do rozmiaru pojedynczych metrów. Dopóki takie ciało znajduje się daleko od Słońca, umyka naszej uwadze. Jest niewielkie, do tego świeci słabiutko, bowiem jego powierzchnia jest najczęściej pokryta kożuchem związków chemicznych, co skutecznie obniża zdolność odbijania światła. Dopiero kiedy kometa, bo o niej tu mowa, dostatecznie zbliży się do Słońca, z jej powierzchni zaczynają parować atomy oraz cząsteczki pierwiastków i związków chemicznych, tworząc coś, co w teleskopie wygląda jak mgiełka. Nazywamy ją komą, po pewnym czasie tworzy się głowa komety, a z niej wyrasta warkocz, nierzadko mający skomplikowaną strukturę. Taką właśnie mgiełkę dostrzegł na niebie dwa lata temu astronom z Australii, Gordon Garradd. Od tego czasu kometa, oznaczona jako C2009/P1, przebyła w przestrzeni sporą drogę, ciągle zbliżając się do Słońca z początkowej odległości ośmiu jednostek astronomicznych do dwóch jednostek pod koniec sierpnia. Od miesiąca jest widoczna przez niewielkie nawet lornetki, obecnie na tle gwiazd z gwiazdozbioru Strzały (Sagitta). Fotografowaliśmy ją na obozie „Perseidy2011”, zaś wczorajszej nocy wykonałem prezentowane niżej zdjęcia komety przy pomocy teleskopu Slooh CI1, znajdującego się na Teneryfie, w obserwatorium położonym w pobliżu wulkanu Teide.
PS
Pozdrowienia dla M.