Cabo Polonio to przylądek nad Atlantykiem. Od kilkudziesięciu lat okolica objęta jest ochroną rezerwatową, dojechać można drogami szutrowymi, nie sposób znaleźć bankomat, prąd jest tylko z baterii słonecznych ale za to nie działa Wi-Fi. W nagrodę za te wyrzeczenia można oglądać ogromne kolonie lwów morskich i wspinać się na piaszczyste wydmy albo podziwiać z wysokich klifów fale przyboju. A kiedy i to nam się znudzi, wystarczy odbyć krótki spacer w głąb lądu, aby nad Laguną Castillo obserwować stada australijskich flamingów. Co dedykuję prześladowanym przez niepogodę rodakom.