Przejechałem dziś 55 kilometrów na rowerze, pętając się to po „polskiej”, to po „ruskiej” stronie Sanu. Celem było dotarcie do drewnianej cerkwi pochodzącej z końca XVIII wieku, a położonej w miejscowości Leszno, dawniej zwane Poździaczem. Po drodze, w Wyszatycach, napotkałem na widok niecodzienny – w pobliżu stoją kościół katolicki z roku 1931 oraz murowana cerkiew z roku 1936, obecnie opuszczona i popadająca w ruinę. Architektura Orientu wychodzi tu zwycięsko ze starcia z architekturą Okcydentu.
Teren, po którym poruszałem się do tej pory, był lekko pofalowany, a szachownica pól świadczyła o mnogości drobnych właścicieli. Wioski wyglądały na zadbane, droga świeżo naprawiona, widać było skrzętność mieszkańców. Kiedy wreszcie przyszło przekroczyć San, aby znaleźć się na „ruskiej stronie”, skorzystałem z pomocy kładki wiszącej w Nizinach. Jej rozpiętość przekracza 100 metrów, a widok na dość już szeroką rzekę jest wart zachodu.
Na widnokręgu widać było gromadzące się od rana cumulusy, co groziło popołudniową letnią burzą. Na szczęście skończyło się na strachu.
W trakcie przekraczania kładki napotkałem dwoje miejscowych – stara z wyglądu kobieta wiodła swojego też już niemłodego syna na drugi brzeg rzeki, aby tam na cmentarzu uporządkować groby rodzinne. Od słowa do słowa opowiedzieli mi historię swojego przybycia w te strony i koleje swego losu – była tam sąsiedzka zawiść, waśnie rodzinne i Czerwony Kur, który zabrał im rodzinną chałupę – ot, życie.
Za mostem po lewej natrafiłem na zupełnie już zrujnowany cmentarzyk. Musiał zostać porzucony wiele lat temu, skoro obecnie mieszkańcy Chałupek Dusowskich chowani są na lewym brzegu Sanu, w Dusowcach, jak dawniej nazywały się Niziny.
Charakter tych obszarów jest zupełnie odmienny od poprzednio opisanego. Teren jest żałośnie płaski, co zmusza rowerzystę do nieustannego pedałowania, a po obu stronach szutrowej drogi rozciągają się ogromne połacie pól uprawianych tą samą rośliną. Najwidoczniej jest to pozostałość po Państwowym Gospodarstwie Rolnym. Utwierdza w tym sam widok osady, wyglądającej jak miejsce porzucone w popłochu, z rdzewiejącymi maszynami rolniczymi na porządnych niegdyś dziedzińcach i z domostwami chylącymi się do upadku.
I wreszcie jest Leszno, a w nim tuż przy drodze cerkiew przysadzista jak wiejska baba.
Podziw dla cieśli – budowniczych owej cerkwi za kunsztowne wiązania belek, łączących płaszczyzny ścian pod najdziwniejszymi kątami.
Klamrą spinającą dzisiejszą wycieczkę był widok mostu wantowego Brama Przemyska, który spina brzegi Sanu na wysokości Buszkowiczek i przerzuca ruch z centrum miasta na jego obrzeża.