Czasy były trudne. Młody Księżyc ulegał licznym uderzeniom ciał skalistych różnej wielkości, wśród których zdarzały się całkiem spore. Jego plastyczna powierzchnia cierpiała, reagując na ciosy, ale zacieranie śladów z początku szło nieźle. Energia cieplna wyzwolona w efekcie takich uderzeń topiła lawę, a ta, wypełniając zagłębienia wyrównywała powierzchnię naszego satelity. Tak powstały tereny zwane dziś morzami księżycowymi. To na przedstawionym zdjęciu, niemal koliste, powstało niespełna cztery miliardy lat temu. Nazwał je Morzem Wilgoci (Mare Humorum) Giovanni Riccioli. A historia tego miejsca toczyła się dalej, uderzenia, choć rzadsze, nadal rzeźbiły powierzchnię zostawiając widoczne do dziś ślady. Jedno z takich uderzeń zaszło w miejscu, gdzie dziś znajdujemy krater Lee. Jego wypełnione lawą dno świadczy o podeszłym wieku – musiał powstać tuż po katastrofie wspomnianej poprzednio. Z kolei sąsiadujący z nim krater Vitello jest nieco młodszy, o czym świadczy stan zachowania jego obrzeża. Eponimem tej nazwy jest pochodzący ze Śląska mnich i zarazem przyrodnik Witelon, znawca optyki i meteorologii. Zaś niewielki krater Dunthorne o zaskakująco jasnym wnętrzu pochodzi z innej epoki niż poprzednie obiekty – prawdopodobnie ma dopiero około miliarda lat, może nieco więcej. Kiedy powstawał, powierzchnia Księżyca była już całkowicie zestalona, zaś przestrzeń wokółsłoneczna wyczyszczona z ogromnych, chaotycznie poruszających się brył. Co większe planetoidy posłusznie zgromadziły się w pasie pomiędzy Marsem a Jowiszem i przebywają tam do dzisiaj. Nieliczne drobniejsze znacznie ciała jeszcze trafiały a to w Księżyc, a to w Ziemię czy też w inne planety, ale czas „kosmicznego bombardowania” nieodwołalnie się skończył. Pamięć o czasach odległych trwa wciąż na powierzchni Księżyca, zaś uważne przyglądanie się jej pozwala na rekonstrukcję przebiegu wydarzeń pomimo braku naocznych świadków.