To się działo przedwczoraj. Słońce dość leniwie wyłaniało się z morza porannych mgieł i obłoków.
Rześki wiaterek uganiał się za chmurami i co chwilę wymyślał im nowe fryzury.
A ja wygrzebałam z niepamięci statyw do fotoaparatu i, wznosząc oczy ku pogodnemu wczesnowieczornemu niebu, wykonałam serię ujęć ćwiczebnych. I choć świecący jak latarnia Księżyc szeptał mi do ucha, bym nie liczyła na zbyt wiele, scena balkonowa z widokiem na plac budowy nie była czasem straconym.
Teraz liczę na łaskawość bogini Aury w pierwszej połowie przyszłego tygodnia.