Listy do M. – Borowice dzień pierwszy i drugi

Pani Jesień przybyła w Sudety na latającym dywanie ze zrudziałych liści. Zarzuciła połę swego płaszcza na łąki i lasy, pokolorowała ziemię. Goście się zauroczyli, zachwycili i wyruszyli na wycieczki. Naturalnym celem był Karpacz – nieodległe miasteczko rozciągnięte wzdłuż ulicy Karkonoskiej. Jadąc bez planu trafiliśmy po kilkunastu minutach do rustykalnie urządzonej restauracji, z wnętrzami udekorowanymi starymi sprzętami, a także wianuszkami roślin i ziół. W tej scenerii kawa smakowała wybornie, a świat jawił się przyjazny. Na pobliskim stoku rozpierały się konstrukcje nowej kolejki krzesełkowej – niestety w tym dniu nieczynnej. Szlachetny zamiar spojrzenia z góry na dolinę w tym momencie spełzł na niczym. Pozostała nam piesza wycieczka do świątyni Wang. Ten skandynawski zabytek, przeniesiony na Dolny Śląsk w 1844 roku, wzbudza obecnie zachwyt i podziw swoją architekturą i stanem zachowania. Ostatnio byłem tu przeszło 40 lat temu – chapeau bas wobec ludzi, którzy chronili ten obiekt przed zniszczeniem. Miło tu przebywać, dobrze to zobaczyć po latach. Kolejne godziny upłynęły na podziwianiu niezwykłego zjawiska. Krajobraz udatnie uchodził za alpejski – chmury wypiętrzone ponad horyzontem sprawiały wrażenie odległych szczytów, a jęzory mgły spływające w doliny zatapiały w półmroku osady i wioski.

Wierzchołki drzew delikatnie pieściły przepływające mgły, kolory zmierzchały, a wodospady – chmurospady – otulały krajobraz welonem półprzezroczystej tkaniny. Nawet paskuda hotelu „Gołębiewski” nie była w stanie popsuć dobrego wrażenia. Wróciliśmy do Borowic akurat wtedy, gdy dźwięki karylionu rozlewały się po okolicy, wzruszając nawet najbardziej zatwardziałe serca. A po obiedzie praca – czyli to co najbardziej lubimy. Na dobry początek wspomnienia – ludzie i czasy, które przeminęły – aż dziw że ktoś to jeszcze pamięta. A potem fizyka w najczystszej postaci, czyli komora mgłowa wykrywająca obecność cząstek elementarnych.

Kolejnego dnia przed południem moja prezentacja pod prowokacyjnym tytułem „Czy w szkole jest potrzebne obserwatorium astronomiczne?”  zakończona została krótką, choć dynamiczną dyskusją. Po południu Krzysztof wytłumaczył nam, dlaczego ważki nie mogą mieć wielkości słonia, a wieczorem Wojtek jak zwykle czarował niezwykłymi pokazami. Tym razem łamał listwy nie rozbijając kieliszków (pustych).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcia: Danuta L. i Grzegorz S.

Dodaj komentarz