Droga M.
Sobota jak to sobota – plażowanie na zachodnim wybrzeżu wyspy. Najpierw obejrzeliśmy klify Los Gigantos – są rzeczywiście godne swojego miana, a następnie w miasteczku Playa de las Americas wypoczywaliśmy na piaszczystej plaży o tej samej nazwie. Słońce skryte za warstwą chmur i rozfalowany ocean – to były warunki pozwalające na wielogodzinny pobyt na otwartej przestrzeni bez obawy o poparzenie słoneczne. Samo miasteczko urocze, rozbudowane dla wygody turystów, oferujące kwatery i rozrywki dla każdej kieszeni. Orgia zieleni – powiedzieć że roślinność koegzystuje z architekturą to o wiele za mało. Tu architektura wyłania się z zieleni, wykorzystuje ją nie tylko do ozdoby ale i do funkcjonowania. Rozmaite gatunki palm, sukulenty, drzewa o nieznanych nam nazwach, wreszcie rośliny, których istnienia nigdy byśmy nie podejrzewali – zdobią i wręcz tworzą tę turystyczną miejscowość. A że sezon trwa tu okrągły rok, świadczy ruch i gwar na deptakach i tłumy w kawiarniach. Wieczorem polowalem z aparatem na zachód słońca nad oceanem, ale niestety zachmurzenie było zbyt duże, aby udało się sfotografować cokolwiek oprócz palm nad brzegiem. W drodze powrotnej zaskoczyło nas halo, zawinięte wokół tarczy Księżyca, który akurat znalazł się w pełni. Później widoczna była lisia czapa, oba zjawiska uwieczniliśmy na fotografiach. Na kolację D. przyrządził kalmary – w obstawie białego wina smakowały wybornie.
Pozdrawiam Cię bardzo gorąco
Twój Grzegorz nieco winny