Postanowiliśmy dziś zmienić plażę – wybór padł na Puerto de la Cruz. To wielki kurort,w którym turyści o każdej zasobności kieszeni znajdą warunki do świetnego wypoczynku. Już z daleka widać było, że Atlantyk dziś się sroży okrutnie. Fala za falą biły o brzeg, a woda pieniła się z bezsilności. Na plaży, o dziwo, byliśmy sami, jeżeli nie liczyć samotnego surfera gadającego z falami. Jeszcze nie zapaliło się ostrzegawcze światełko, choć ślady przyboju widać było wysoko na kamieniach falochronu. Ułożyłem ubranie wysoko, na suchej części, przebrałem kąpielówki i dziarsko ruszyłem ku wodzie. Pierwsza fala przewróciła mnie na wznak, wywołując sporo uciechy wśród turystów na nieodległej promenadzie. Druga, cofając się, usiłowała wciągnąć mnie w głąb zatoki. Piasek pod nogami uciekał wraz z falą, zatem sytuacja była niewesoła. Na szczęście rąbnąłem w coś twardego – był to spory głaz, którego się uchwyciłem jak brzytwy. Cóż, ten głaz także przesuwał się wraz z falą, więc pewnie Atlantyk sięgał po kolejną ofiarę. Na szczęście trzecia fala wypluła mnie daleko na brzeg, wprzódy sponiewierawszy na kilku kamieniach. Wtedy też spostrzegłem na maszcie czerwoną flagę, oznaczającą zakaz kąpieli. Zrozumiałem też, dlaczego licznie zgromadzeni widzowie tak ochoczo kibicowali mojej z góry przegranej walce z falami. Ponieważ nie dało się pływać, pospacerowaliśmy po wybrzeżu, zakupiliśmy suweniry i ruszyliśmy autostradą na zachód. Tym razem naszym celem było osiągnięcie Końca Świata – tam, na zachodnim krańcu Teneryfy, kończyła się droga, kończył się ląd, dalej tylko ocean iAmeryka za mgłą. Dotarliśmy tam przed zmierzchem, ale ku naszemu rozczarowaniu widok na zachodzące Słońce przesłaniała olbrzymia góra przypominająca los Gigantos. Krótka narada z użyciem mapy i w rezultacie szukamy wjazdu na drogę, która, ledwo widoczna, pnie się przyczepiona do skalnej ściany i tunelem przechodzi na drugą stronę wspomnianej góry. Już znaleźliśmy wjazd, już mozolnie zdobywamy wysokość, a tu wyrasta wielka tablica ostrzegawcza. Wynika z niej, że droga jest zamknięta z powodu kamieni spadających z pionowej, wielusetmetrowej skalnej ściany. Ponieważ jednak żaden z mijających nas kierowców tablicą się nie przejmował, my też naruszyliśmy ów zakaz. Całe szczęście, gdyż za krótkim tunelem czekała wspaniała nagroda – widok na klify lepszy niż ten w los Gigantos. Co prawda nie udało się uchwycić na „kliszy” zachodzącego Słońca – przeszkodziły w tym niskie chmury – ale wrażenia z pobytu w tym miejscu długo zostaną w pamięci. Po fakcie dowiaduję się, że to Park Krajobrazowy Teno – jeden z wielu na Teneryfie. W drodze powrotnej odwiedziliśmy Garachico – to cudowne miasteczko na cyplu, jakie kilka dni temu mogliśmy tylko obejrzeć z wysokiego brzegu. Po powrocie na kwaterę kolejnaniespodzianka – Księżyc ubrał się w lisią czapę, co u nas wróży zmianę pogody, niestety na gorsze. Pocieszamy się, że tutejsze obyczaje są inne, gdyż jutro wieczorem będzie ostatnia okazja do wykonania zaplanowanych obserwacji. W hiszpańskiej telewizji Jaś Fasola szarżuje w kolejnej roli,
ale oczy już się zamykają do snu.
Pozdrawiam Cię zatem z zamkniętymi oczami
Twój Grzegorz senny
One Reply to “Listy do M. – niedziela 21 listopada”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Pierwszy raz w życiu dobrałam się do cudzej korespondencji. Czyn to mało chwalebny, więc komentować treści po prostu nie wypada. Nadmienię tylko, że gdyby listy zaadresowano „Do M*” i skreślono trzynastozgłoskowcem, to wrażenie byłoby jeszcze większe!