Droga M.
Jak poprzednio wspomniałem, środa zaczęła się około południa solidnym posiłkiem, po którym wyruszyliśmy z kwatery z zamiarem dotarcia na szczyt sąsiedniej góry. Jak to często bywa, trafiliśmy jednak gdzie indziej, bardziej na wschód, do parku narodowego Corona Forestal. Porośnięty jest on sosnami oraz innymi drzewami znanymi z naszej strefy klimatycznej, których darmo by szukać na wybrzeżu Teneryfy. Tam bowiem dominują opuncje, agawy, palmy i suchorośla. Przyczyna leży w tym, że do wysokości kilkuset metrów nad poziomem morza brak w tutejszej atmosferze wilgoci, ta pojawia się dopiero wraz z chmurami (patrz poprzedni wspis) i znowu zanika powyżej 2000 metrów. Do tego dochodzi wulkaniczna gleba i oto mamy obraz trudności, jakie muszą pokonywać rośliny, aby jakoś wegetować. Widzieliśmy tu winorośle i planatacje bananowców, sztucznie nawadniane, uprawia się tu także warzywa i rośliny ozdobne. Zupełnym przypadkiem w drodze powrotnej, szukając taniego baru, zatrzymaliśmy się na parkinku, z którego w stronę morza rozciągał się widok jak z bajki – miniaturowe miasteczko leżało na cyplu, atakowanym z trzech stron przez wściekly Atlantyk. Zaraz potem kąpiel na plaży san Marco i frutti di mare w pobliskiej restauracji. Wieczór nastał niebawem i trzeba było się szykować do obserwacji. Ponieważ tej nocy miało wystąpić maksimum meteorów z roju Leonidów, zdecydowaliśmy że obserwujemy je fotograficznie z naszego tarasu, wychodzącego na stronę północno – wschodnią. Od południowego zachodu świecił jasno Księżyc, zatem nie było sensu używać obiektywu typu „rybie oko”, wybrałem więc klasyczny canonowski obiektyw 18 mm. Teraz aparat wykonuje serie zdjęć a Twój respondent ma czas na pisanie listu. Niebo, z początkiem nocy zachmurzone, już jest czyste i aparat sam sobie radzi.
Około czwartej, kiedy znowu pojawiają się chmury, wybieram się do spania.
Pozdrawiam Cię jeszcze przed świtaniem
Twój Grzegorz nocny marek