Sztuczna inteligencja, i co potem?

Ponieważ nastał czas ferii zimowych, mogłem się w godzinach pracy wybrać do Centrum Nauki Kopernik na zwiedzanie wystawy „Przyszłość jest dziś”. Właściwie to dopiero pierwsza z trzech planowanych ekspozycji, zatytułowana „Cyfrowy mózg”. Zwiedzanie odbyło się w ramach warsztatów dla nauczycieli, a zwieńczyła je burzliwa dyskusja w kilkunastoosobowym gronie. Kwestie poruszane w trakcie zwiedzania i tuż po nim dotyczyły nie tylko samych eksponatów, ale towarzyszyła im refleksja nad dalekosiężnymi skutkami cyfrowej rewolucji. Co to dużo mówić wielu z nas już ich doświadcza. Nasi podopieczni sądzą na przykład, że Internet powstał tuż po Big Bangu, gry komputerowe są ważniejsze od zabawy na boisku, a smartfon jest niemal częścią ciała. Niezależnie od tego, co nauczyciele o tym myślą, i tak muszą choćby przez pewien czas funkcjonować w cyfrowej przestrzeni wraz ze swoimi uczniami. Ale perspektywy, jakie otwiera możliwość użycia sztucznej inteligencji, są kuszące – mamy przykłady jej skutecznego działania choćby w diagnostyce medycznej – pokazano to na wystawie. Zaprezentowano także – choć z daleka – egzemplarz autonomicznego samochodu osobowego, i to właśnie na ten temat nasze opinie były bardzo rozstrzelone.

Można też było, stojąc przed kamerą, zrobić sobie portret w manierze wybranego stylu malarskiego – ja wybrałem wersję taszystowską z ducha i jestem zadowolony z wizerunku.

W kategoriach zabawy należało potraktować możliwość przetestowania atrakcyjności swojej twarzy. Po analizie wykonanej przez AI otrzymywało się ocenę od 1 do 5. Koleżanki, które poddały się były tej ocenie przede mną zauważyły, że nałożenie maseczki zwiększa ocenę o jeden stopień. Mnie niestety nawet to nie pomogło. Dla pocieszenia zrobiłem sobie selfie przed jednym z licznych wypukłych luster, co dało możliwość tłumaczenia się z niedoskonałości deformacjami odbitego obrazu.

Dziękuję anonimowym animatorkom, które sprawnie przeprowadziły warsztaty, osładzając nieco zawód z braków asortymentowych w sklepiku na terenie wystawy. Niestety dominuje tam kicz i pseudopamiątki o marnej estetyce, a moich ulubionych sprężyn slinky oraz magnesów neodymowych jak nie było, tak nie ma.

Gdyby mnie ktoś pytał, czy warto teraz właśnie zwiedzać opisaną wystawę, doradziłbym poczekanie do chwili, kiedy będzie gotowa jej druga część, czyli „Misja: Ziemia”. Będzie arcyciekawie.

A jeszcze pro domo mea, spotkałem tam Roberta, kolegę uczącego w szkole w Żarnowcu, którą odwiedziłem przed piętnastu laty z prelekcją astronomiczną. Tym razem to on przyjedzie ze swoją klasą do nas.

Dodaj komentarz