Ta niezwykła niedziela

27 listopada dałem się zaprosić do Zabrza na zupełnie nietypową imprezę, składającą się z dwóch części. W trakcie pierwszej w ekskluzywnym towarzystwie dziewięciorga śmiałków wyruszyłem na szychtę do kopalni Guido. Rozgrywała się ona na poziomach od 320 do 355, w rejonie dawnej ściany wydobywczej nr 4. Miejsce to, z zamurowanym przez ostatnie 20 lat dostępem, posłużyło do wytyczenia nietypowej trasy dla miłośników nietypowych wrażeń.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W pełnym rynsztunku – strój roboczy, kask, maseczka przeciwpyłowa, latarka z akumulatorem, rękawiczki oraz aparat ucieczkowy – jakieś 5 dodatkowych kilogramów.

 

 

 

 

 

 

Wyruszamy na szychtę, w ręku ciężka torba z kluczami.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po zjeździe windą na poziom 320 droga wiedzie stalowym pomostem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na samym początku chodnika zostajemy obsypani pyłem kamiennym, który musimy ponownie przesypać na deskę, leżącą ponad głowami na chwiejnych podporach. To jest niezbędne dla zapobiegania wybuchom pyłu węglowego.

 

 

 

 

 

 

 

Kolejne zadanie polega na zdjęciu z transportera i zwinięciu w rolę długiej gumowej taśmy.

 

 

 

 

 

 

Teraz należy zdemontować ciężkie stalowe podpory i ułożyć je pod ścianą. Słychać okrzyki „ależ ubiłam sobie palec”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Szuflą o nazwie „hercówka” zgarniamy urobek, który spadł z taśmy transportera.

 

 

 

 

 

 

To narzędzie pracy znane jest też pod nieoficjalną nazwą „dupy teściowej”.

 

 

 

 

 

 

Na kolejnym stanowisku czeka nas zamontowanie ogromnych rur, służących do wentylacji kopalnianych zakamarków.

 

 

 

 

 

 

A potem należy przeczołgać się wewnątrz takiej tuby, nie tracąc godności.

 

 

 

 

 

 

Jako że nadmiar wody w kopalni szkodzi, trzeba zamontować kilometry rur odprowadzających ją do rząpia. Jeden segment dźwiga troje ludzi.

 

 

 

 

 

 

Segmenty łączone są na kołnierzach śrubami M12.

 

 

 

 

 

 

Po przejściu kilkudziesięciu metrów niskim chodnikiem czeka nas praca z użyciem piły „twoja-moja”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Manekin górnika w stroju roboczym zaprasza do wspólnej fotografii.

 

 

 

 

 

 

Kabina maszynisty w kolejce podziemnej nie jest zbyt przestronna.

 

 

 

 

 

 

 

 

Panie puszczamy przodem – może je co zeżre.

 

 

 

 

 

 

Nareszcie wytchnienie – docieramy do karczmy, gdzie można zjeść żurek o niewysłowionym smaku, a także napić się piwa warzonego przez lokalny browar wyłącznie na potrzeby kopalni Guido.

 

 

 

 

 

 

Pamiątkowa fotografia dokumentuje więzi zadzierzgnięte w pocie, trudzie, pyle i ciemnościach.

 

 

 

 

 

 

 

 

Kubek ze stosownym nadrukiem doda smaku codziennej kawie.

Nieopodal kopalni Guido znajduje się kopalnia „Królowa Luiza”, w której udostępniono turystom atrakcję w postaci zwiedzania podziemnej trasy zamienionej w muzeum techniki górniczej oraz wzbogaconej w wizerunki śląskich straszydeł. W trakcie spaceru z przewodnikiem zwiedzający, a wśród nich piszący tę relację, dowiadują się sporo na temat przesądów dotyczących życia na Górnym Śląsku i pracy pod ziemią.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Od razu na początku należy się głęboko skłonić przed władcami podziemi.

 

 

 

 

 

 

Niektóre korytarze są tak niskie, że co rusz uderza się głową o elementy obudowy. Na szczęście kask jest wystarczająco twardy, aby te uderzenia wytrzymać.

 

 

 

 

 

 

Moje ulubione straszydło, czyli Strzyga.

 

 

 

 

 

 

 

 

Wielką atrakcją jest przejazd autentyczną górniczą kolejką spalinową, która klekocząc, kolebiąc, zgrzytając, zataczając się od ściany do ściany przemierza kopalniane korytarze, utrząsając turystów, a zwłaszcza dzieci, w zachwyconą gromadę.

 

 

 

 

 

 

Oddajemy kaski, ale mocne wrażenia zostawiamy sobie na długo.

Wpis ten dedykuję wszystkim pracującym pod ziemią, życząc poprawy warunków, w jakich przychodzi im się trudzić.

Dodaj komentarz